Pobudka w środku nocy, wspinaczka w zupełnej ciemności po osuwającym się pod stopami zboczu aktywnego wulkanu. Dookoła migające światełka latarek. Ciężki oddech, jedna myśl – zdążyć na spektakularny wschód słońca!
Najsłynniejsza góra Bali, Gunung Batur znajduje się w regionie Bangli w Indonezji. Wielu podróżników wędruje na aktywny wulkan Batur tylko po to, aby oglądać wschód słońca nad pobliskim wulkanem Mount Agung. Wcale nie trudno zrozumieć, dlaczego! Jeśli wyrwiesz się z błogiego snu w środku nocy, w rewanżu przeżyjesz pełną przygód wędrówkę, której zwieńczeniem będzie magiczny wschód słońca na samym szczycie aktywnego wulkanu.
Kiedy przeczytałam o wulkanie i możliwości wspinaczki na niego o wschodzie słońca – wiedziałam, że muszę to przeżyć. I wcale od tej decyzji nie odciągał mnie fakt zagrożenia kolejnym trzęsieniem ziemi. W ostatnim czasie tj w 2018 roku wyspa Bali została nawiedzona kilkukrotnie trzęsieniem ziemi, a największe zostało zanotowane o magnitudzie 5,2 w skali Richtera. Był to wyjątkowo ciężki czas dla mieszkańców wyspy. Jednak uparcie bardziej bałam się tego, że okazja wyprawy na wulkan może się już nie powtórzyć.
W tym artykule podzielę się kilkoma faktami, które musisz wiedzieć, zanim udasz się na Mount Batur, czyli między innymi jak przebiega sama wyprawa, jak znaleźć przewodnika, gdzie spać i jak tu wogóle dotrzeć.
Czy trekking na Mount Batur jest wymagający?
Jeżeli tak jak ja postanowiłeś dzień wcześniej zakwaterować się w pobliskiej wiosce Kintamani to wygrałeś bezcenną nagrodę w postaci dłuższego snu, aniżeli Ci, którzy startują z innych miejsc na Bali.
Pobudka w środku nocy…
Po orzeźwiającym prysznicu o drugiej nad ranem i mocnej, gorącej herbacie, jakąś godzinę później siedzimy już w busie i zawrotnym tempem gnamy na parking pod wulkanem. Z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy droga trwa zaledwie dziesięć minut. W grupie naszego przewodnika jest nasza szczęśliwa trójeczka. Dlaczego szczęśliwa? Ponieważ mamy go na zupełną wyłączność. Możemy porozmawiać, poznać się wzajemnie, w przeciwieństwie do standardowych grup przyjeżdżających z różnych stron Bali, z reguły kilkunasto osobowych.
Droga w ciemnościach…
Jest mniej więcej czwarta godzina kiedy stoimy na parkingu pod wulkanem. Obok nas stoi kilka innych większych grupek. Przewodnicy rozdają czołówki, kijki oraz wodę. Obserwujemy sytuację wciąż nieświadomi co nas czeka. Jedyne z czego zdajemy sobie sprawę to fakt, że aby dotrzeć na szczyt przed wschodem słońca, musimy iść równym tempem narzuconym przez naszego przewodnika.
Pierwsze piętnaście minut to leśna, lajtowa ścieżka, luźne pogawędki z przewodnikiem, z tyłu głowy złudna myśl, że jest nawet całkiem sympatycznie. Po krótkiej jednak chwili ścieżka staje się znacznie bardziej stroma. Wychodzimy z lasu na otwartą przestrzeń. Czuć pierwszy podmuch wiaterku na plecach. Pod nogami żwir i kamienie, przez które zaczynam się ślizgać. Dwa kroki w przód, jeden ślizg w dół. Oddech przyśpiesza, pierwsze krople potu. Góra staje się być oporna dla moich długich, aczkolwiek nie umięśnionych nóg. Dookoła panuje zupełna ciemność, więc totalnie nie orientuję się jak daleko jesteśmy już od parkingu, czy też ile jeszcze zostało drogi na szczyt.
„Are you okey?” – woła w moją stronę przewodnik. Przecież jak mu teraz odpowiem, to zużyję resztkę mojej energii! Wypowiedziane przeze mnie słowo „yes” rozpoczyna lawinę przypadkowych zdarzeń, przez które musimy się zatrzymać kilka razy na kilka sekund. A to bo sznurówka się rozwiązała, a to bo się napić, albo coś ze siebie ściągnąć, po to aby za cztery minuty znowu to ubrać. Oczywiście wszystko to był pretekst by móc podregulować sobie oddech jednocześnie nie robiąc z siebie ofiary losu.
Przewodnik o imieniu Agus to bardzo przyjazny, młody, wysportowany chłopak. Hasa sobie drogą niczym kózka. Na górę Batur wspina się każdego dnia, a w sezonie nawet dwa razy dziennie. Dowodem są jego pioruńsko umięśnione łydki.
Motywuje nas na swój wesoły sposób, co chwilę dodając żartobliwe “take your time”. Żart stał się śmieszny dla mnie dopiero w drodze powrotnej. W chwili obecnej na trasie, która trwa około dwie godziny pionowo w górę, a chojny przewodnik oferuje nam cztery postoje po trzy minuty – nie do końca mi śmieszno. Stąd cwany pomysł na awaryjne, absolutnie niecierpiące zwłoki przystanki, czytaj rozwiązana sznurówka.
Co jakiś czas nieśmiale odwracam się, by coś wypatrzeć w ciemnej otchłani. Jednak tło przysłonięte kołderką ciemności powoduje jedynie zawroty głowy. Z błogiej zadumy wyrywa mnie dłoń mojego chłopaka, przyciągając me ciało do pionu. Prawie straciłam balans.
Z każdym krokiem czuję, że tracę połączenie noga – mózg. Moje nogi koniecznie chcą odpocząć, natomiast nieugięty i dumny umysł jest wciąż w drodze na szczyt.
Za nami, przed nami, z boku migotają w ciemności liczne światełeka. To inne grupy turystów, które zmierzają w tym samym celu. Jedni utrzymują jednostajne tempo, inni wręcz chcą się ścigać. Prędzej czy później jednak każdy musi się zatrzymać na krótki postój.
„Za chwilę będzie wschód! Musimy się pośpieszyć! Już prawie jesteśmy” – krzyczy Agus.
Chyba sobie kpi, to jest moje najszybsze tempo jakie jestem w stanie aktualnie z siebie wydobyć. Zerkam w górę i faktycznie widzę szczyt wulkanu w postaci stożka na tle granatowego nieba. Ten widok dodaje mi plus pięć do siły.
„Chodź Aga, dasz radę” – krzyczę na siebie w myślach. To już naprawdę tuż tuż…
Wschód słońca na szczycie…
Stoje na górze Mount Batur! Zmęczenie ustępuje miejsca przeszywającej całe ciało nieopisanej radości. Nic się nie liczy – tylko ta chwila. Tu i teraz. Dałam radę! Zdąrzyliśmy na wschód słońca. Widok wręcz odbiera mowę. Na niebie tańczą kolory, od atramentowego przez fiołkowy, różowy aż do rdzawego i bursztynowego. Co jakiś czas chowają się nieśmiale w gęstej, puchatej mgle. Jezioro Batur odbija w swej spokojnej tafli cień pobliskiego Mont Agung. Wokół ludzie, krórzy dzielą moje szczęście. Przytulają się, śmieją w głos. Było warto jak cholera! Widok okazał się być znacznie bardziej wyjątkowy niż oczekiwałam!
Śniadanie z makakami…
W miarę upływu sekund, minut na niebie pojawia się coraz więcej odcieni żółci. Endorfinki delikatnie opadają, a powiew wiatru zaczyna powodować gęsią skórkę. Opatulona w koc, który dostałam od Agus’a, zajmuję miejsce na drewnianej ławce wśród innych gapiów i wlepiam bezwiednie swe oczy w bezkres wulkanicznej doliny.
W tym czasie Agus niczym kelner zbiera od nas zamówienie na gorące napoje i pomaga w przygotowaniu śniadania – jajek gotowanych prawdopodobnie na parze tegoż wulkanu! Nie widziałam jak gotują, ale tak je reklamują. W zestawie z jajkiem jest też tost z bananem, oraz batonik. Do picia można wybrać herbatę badź gorącą czekoladę.
Zjadłam w swoim życiu tysiące jajek (jestem od nich trochę jakby uzależniona), ale to jajko było najsmaczniejszym jajkiem na twardo jakie kiedykolwiek jadłam! Miało posmak zwycięstwa!
Cała kulinarna akcja rozgrywała się w chatce na zboczu wulkanu Batur. Na poranną ucztę zjawiają się rzecz jasna pobliskie małpiszonki. Trzeba więc mieć się na baczności, aby nie stracić swoich rzeczy.
Teraz już z górki…
Ostatni łyk herbatki na szczycie wulkanu. Pada propozycja ze strony Agus, aby w drodze powrotnej zrobić jeszcze wycieczkę wokół krateru. Podążamy za naszym przewodnikiem krok w krok, stąpając wąską, stromą ścieżką krateru.
Ze szczelin góry wydobywa się gorąca para. To ponoć ta, na której gotują jaja. Przykładając rękę zbyt blisko ujścia można się nieźle poparzyć. Temperatura jest bardzo wysoka. Nie polecam zatem wkładać rąk zbyt głęboko, a tylko ogrzać je z bezpiecznej odległości kilkunstu centymetrów.
Nastepnym przystankem jest punkt, z którego roztacza się widok na ogromne połacie spalonej ziemi. To spustoszenie zasiała gorąca lawa podczas ostatniego wybuchu. Przerażający widok ukazajacy potęgę żywiołu jakim jest lawa wulkaniczna. Na tych terenach już nic nie urośnie.
Kolejny odcinek drogi powrotnej to mieszanka piasku ze żwirem. But zapada się w niej po kostkę. Najlepszym sposobem na szybkie pokonanie trasy jest po prostu jednostajny bieg. Każdy krok to kolejna porcja piachu i kamyków w bucie. Nie ma sensu wcześniej niż dopiero na samym końcu żwirowego odcinka opróżnić swoje obuwie.
Docieramy do miejsca, w którym dzień wcześniej była jakaś uroczystość. Z tego powodu wejście na wulkan było zabronione. Zaskakująca sprawa bo nasz przewodnik tłumaczy nam, że podczas tej uroczystości składano ofiary w postaci żywych zwierząt, które zostały zrzucone do wnętrza góry. Mam cichą nadzieję, że trochę przebarwił swoją opowieść.
Kolejny etap powrotu to już solidnie ubita droga, po której co chwilę mijają nas rozpędzone crossy. Zgarniają z drogi zmęczonych turystów, aby za opłatą zwieść ich bezpiecznie na sam dół. Nie oceniam, każdy ma swój próg wytrzymałości.
Natomiast my nieugięcie podążamy za naszym przewodnikiem. Przed nami leśna droga, w której nagle wyłania się piękna świątynia.
Później już tylko polna dróżka, prywatny ogródek z pomidorkami, wąski przemyk między budynkami wioski i dochodzimy do naszego „domu”. Trasa od parkingu do domu na nogach okazuje się być szybsza niż autem.
Zatem czy wejście na wulkan jest wymagające? Do najłatwiejszych nie należy zakładając, że Twój przewodnik to wulkaniczny maratończyk, ale jeśli ja dałam radę, to Ty też dasz. Absolutnie polecam! Pomimo zmagań w drodze, była to jedna z najlepszych atrakcji mojego miesiąca w Indonezji!
Informacje praktyczne.
Jak ubrać się na Mount Batur?
Prosze i apeluję – japonki zostają przy basenie! Tak samo sandały, też niech sobie spokojnie leżą i czekają na swój honorowy triumf. Tym razem zwycięzcą został but trekingowy, natomiast drugie miejsce zajmuje but sportowy.
Trasa jet wymagająca i but musi być zakryty dla Twojego komfortu oraz ochony paluchów.
Ubioru również nie kojarzymy z wyprawą nad Morskie Oko… Polecam wygodne spodnie, natomiast góra ubrana sposobem na cebulkę. Koszulka z krótkim rękawem, nastepnie z długim i na to kurtka lub bluza. W nocy na szczycie wulkanu temperatura jest znacznie niższa niż np w Ubud. Natomiast kiedy wstanie słoneczko robi się przyjemnie ciepło.
Jak znaleźć przewodnika na trekking Mount Batur i gdzie się zatrzymać?
Po drodze rozważaliśmy kilka opcji. Na bieżąco orientowaliśmy się w ofertach w miastach, w których nocowaliśmy, czyli pierwsze w Ubud, następnie w Lovinie. Niektóre biura miały niesamowicie podkręcone ceny. Później dowiedzieliśmy się jeszcze, że takie zorganizowane wycieczki liczą sobie kilkunastoosobowe grupy, czyli masówka. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na nocleg pod samym wulkanem w butikowym hotelu Volcano Terrace i tam w założeniu było znaleźć idealnego przewodnika.
Urocze miejsce do którego dotarliśmy spontanicznie przed 21, znajdowało się rzut kamieniem od wulkanu. Przyjechaliśmy zupełnie niezapowiedziani przez booking czy agode, ale na szczęście znalazł się jeden wolny domek. Po dokonaniu formalności związanych z opłatą za nocleg nieśmiało zapytaliśmy czy czasem nie znają jakiegoś sympatycznego przewodnika, który ruszyłby z nami na podbój wulkanu, najlepiej jutro.
Sprawdzając Internet w tym temacie natknęłam się jedynie na opinię taką, że nie jest łatwo znaleźć przewodnika w wiosce. Prawdopodobnie dlatego ponieważ mało kto wybiera taką opcję z racji dużo wyższych kosztów dla przewodnika.
Co się jednak okazało wyprawa na wulkan Batur z przewodnikiem była jedną z ofert tego hotelu. Mało tego! Cena jaką nam zaproponowano to 700K na dwie osoby (wliczona w to już była opłata 100K za wejście na wulkan) przy czym w Lovinie chcieli od nas jakiś milion, na głowę!
Do grupy miała dołączyć tylko jedna osoba, która też nocowała w tym miejscu. Mile zaskoczeni tą propozycją, potrzebowaliśmy jakieś 15 sekund aby wyrzucić z siebie słowo – oczywiście bierzemy!
Zostaliśmy w hotelu jeszcze kolejną dobę po trekkingu. Powodem był fenomenalny widok roztaczający się z każdego miejsca obiektu. Wyobraź sobie – śniadanie z widokiem na wulkan, chill w ogrodowej sofie z widokiem na wulkan, obiad z widokiem na wulkan i tym sposobem zostaliśmy oczarowani na maxa wulkanicznym urokiem.
Korzystając z tego linka otrzymasz zniżkę na swój pobyt w hotel Volcano Terrace.
Podsumowując. Wybierając nocleg na miejscu możesz:
- spać dłużej,
- wrócić wcześniej,
- odrazu zmyć z siebie piach wulkanu,
- iść w grupie kilku osobowej w miejsce kilkunastoosobowej,
- przespać sie w noclegu z widokiem na wulkan!
Czy to nie brzmi jakby zachęcająco?
Jak tu dojechaliśmy?
Wulkan Batur był kolejnym punktem na naszej trasie z Loviny. Trasę pokonaliśmy z kierowcą go-jek, którego udało nam się zamówić w Lovinie. Swoja drogą zaserwował nam przejażdżkę z piekła rodem. Trzy godziny serpentyn i zakrętów na wąskich drogach w ciemnościach, przy tym nie ściągając nogi z gazu. Tłumaczył się tym, że kierowcą jest już od ponad 20 lat i zawsze tak jeździ. Niby ma to sens ale jakoś nie dodało mi to otuchy.
Znalazłam jednak sposób na szalonego kierowcę. Kiedy zadawałam mu pytanie, aby odpowiedzieć w języku angielskim musiał się trochę skoncentrować – z automatu jego noga stawała się być lżejsza. Jak na komendę nasza rajdówka traciła prędkość. Kiedy wyczerpał swoją odpowiedź i znowu wracał na wysokie obroty silnika ja planowałam kolejne pytania. I w ten oto sposób, wypytując o całą rodzinę oraz pokolenia wprzód i wstecz udało nam się dojechać w jednym kawałku do celu.
Jeśli ktoś nie chce nocować pod wulkanem może również dojechać tutaj z Kuty, Seminyak czy Ubud korzystając z zorganizowanych tripów z lokalnych biur lub też hoteli. Wyjazd jest znacznie wcześniejszy, a przedstawia się on mniej wiecej tak:
- Kuta, Nusa Dua, Jimbaran: 01:40 am
- Seminyak, Canggu, Legian: 01:40 am
- Sanur: 02:00 am
- Ubud: 02:30 am
Cieszę się ogromnie, że zdecydowałam się, by wspiąć się na Mount Batur i polecam to każdemu. Myślę, że dobrze jest czasem zrobić sobie tego rodzaju wyzwanie. Niesamowicie wzmacnia i pokazuje na ile tak naprawdę nas stać.
Spodobał Ci się tekst? A może masz jakieś dodatkowe pytania? Wszystko co leży Ci na sercu po prostu zostaw w komentarzu. Odpowiem na każdy z nich.
See you again my friend XXX