Gruzja w wydaniu deszczowym – gotowy plan na 8 dni!

Co zobaczyć w Gruzji kiedy pogoda kapryśną jest? Jak zorganizować wyjazd na 8 dni odwiedzając dwa największe miasta Gruzji – Tbilisi i Kutaisi, w deszczu? Norwegowie powiadają „Det fins ikke dårlig vær, bare dårlige klær”, co w tłumaczeniu na polski znaczy „nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania”.

Zapraszam Cię w podróż do pełnej kontrastów Gruzji. Do uroczego kraju, który wedle najbardziej znanej gruzińskiej legendy, jest najpiękniejszą częścią naszej planety podarowaną jej mieszkańcom przez samego Boga. Do niezwykle smacznego kraju, gdzie potrawy są tak pyszne i przystępne cenowo, że warto zabrać ze sobą luźniejsze ciuszki. Do kraju barwnych toastów zakrapianych wysokoprocentową czaczą oraz smacznym winem. W tym wszystkim nie może zabraknąć wzmianki o ludziach, którzy są serdeczni i bardzo pozytywnie nastawieni do przyjezdnych.

Poniżej znajdziesz rozpisany dzień po dniu plan mojej podróży, która wydarzyła się w okresie świąt wielkanocnych w 2019 roku. Jeśli potrzebujesz praktycznych informacji związanych z samym wyjazdem, odsyłam Cię do tego artykułu, w którym opowiadam gdzie spać, kiedy jechać, co zjeść, jak się przemieszczać oraz inne, ważne aspekty podróży po Gruzji.

PLAN NA 8 DNI PODRÓŻY PO GRUZJI KIEDY POGODA MA FOCHA

Dzień 1 – Dobry wieczór Kutaisi!

Z uwagi na fakt, iż samolot Katowice – Kutaisi ląduje na gruzińskiej ziemi późnym wieczorem (około 22.00) nie pozwala to już na jakieś szczególne ruchy tego dnia. Raczej na żadne. Plan jest czysto organizacyjny – zaopatrzyć się w gruzińską kartę sim (na lotnisku), dostać się z lotniska do hostelu w Kutaisi, po drodze zgarnąć trochę monet z bankomatu i zakwaterować się. Wszystko to jesteśmy wstanie zorganizować dzięki miłemu kierowcy, który przyjeżdża po nas z hostelu. Nadprogramowo udaje się odwiedzić mały sklepik i zaopatrzyć w produkty na śniadanie oraz pierwsze domowe wino, sprzedawane w plastikowych butelkach po wodzie mineralnej. Resztę wieczoru spędzamy na degustacji tegoż wina i planowaniu dalszej podróży.

Dzien 2 – Zwiedzanie okolic Kutaisi: klasztor Gelati oraz Jaskinia Prometeusza.

Zwiedzanie Gruzji rozpoczynamy z kapturem na głowie. Na szczęcie udaje nam się go zdjąć z głowy średnio co drugi dzień podczas zbawiennych okien pogodowych. Tego dnia deszcz leje od samego rana tak intensywnie, że niestety należy przeliterować plan zwiedzania. Tym razem nie będzie przepięknych kanionów w Martvili czy Okatsei, które to zachęcam odwiedzić w słoneczny dzień.

Z uwagi na fakt, że w okolicach Kutaisi niewiele jest do zrobienia kiedy pogoda nie ta, wybór pada na słynny klasztor Gelati i szalenie ciekawą Jaskinię Prometeusza. Oba miejsca zrobiły na mnie ogromne wrażenie!

Klasztor Gelati oddalony zaledwie 12 km od Kutaisi to kompleks klasztorny, na który składają się trzy cerkwie oraz budynek akademii nauki. Miejsce to znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. W największej z cerkwi Maryi Dziewicy można zachwycać się najpiękniejszymi freskami w Gruzji. Legendy głoszą, że klasztor stał się “wiecznym domem” dla najwybitniejszych władców w historii Gruzji tj. króla Dawida Budowniczego oraz jego prawnuczki królowej Tamar.

Klasztor Gelati. Kutaisi.

Klaszto Gelati. Kutaisi.

Klasztor Gelati. Kutaisi.

Klasztor Gelati. Kutaisi.

Jaskinia Prometeusza została przypadkowo odkryta w 1984 roku przez naukowców z Uniwersytetu w Tbilisi. Mieli oni za zadanie znaleźć miejsca idealne na stworzenie schronów przeciwatomowych oraz obiektów militarnych. W efekcie natknęli się na przepiękną grotę bogatą w cuda natury.

Podziemna, kolorowo oświetlona trasa to około 1000 metrów chodników oraz schodów wśród niesamowitych okazów stalaktytów, stalagmitów, stalagnatów, skamieniałych wodospadów, podziemnych rzek oraz jezior. Cały spacer trwa około godzinę w temperaturze mniej więcej 15 stopni.

Jaskinia Prometeusza. Kutaisi.
Wejście do Jaskini Prometeusza.

Jaskinia Prometeusza. Kutaisi.

Jakinia Prometeusza. Kutaisi.

Jakinia Prometeusza. Kutaisi.

Jakinia Prometeusza. Kutaisi.

Jakinia Prometeusza. Kutaisi.

Jakinia Prometeusza. Kutaisi.

Przed wejściem do jaskini znajdują się stragany, przy których zakupić można pyszny, świeżo wyciśnięty sok z granatu. Ambrozja dla kubków smakowych! Panowie sprzedają również rum oraz czacze – wszystko samopęd rzecz jasna.

Pada sobie pada, pada sobie równo…

Pada czy nie pada, należy przebiegać ulice Kutaisi. Sprawdzić czym się handluje na ulicach, zapuścić żurawia do sąsiada na podwórko, a przede wszystkim pooglądać ludzi, poprzyglądać się lokalesom, zagadać, sprawdzić poziom humoru.

Kutaisi. Gruzja.

Razem z miejscowymi (chyba bezpańskimi) piesełami nieśpiesznie przemierzamy uliczki Kutaisi od hostelu znajdującego się na wzgórzu po dworzec główny na drugim końcu miasta. Po drodze mijamy lokalne mini biznesy, ciekawe murale, fontannę na placu Agmaszenebeli, aż w końcu dumny pomnik Dawida Budowniczego.

Kutaisi. Gruzja.
Widok z okolicy naszego hostelu w Kutaisi.
Kutaisi. Gruzja.
Most na rzece Rioni w Kutaisi.
Kutaisi. Gruzja.
Lokalne biznesy.

Kutaisi. Gruzja.

Kutaisi. Gruzja.
Pchli targ w Kutaisi.
Kutaisi. Gruzja.
Park w Kutaisi.

Kutaisi. Gruzja.

Kutaisi. Gruzja.

Nie samym zwiedzaniem człowiek żyje…

Na koniec dnia kierujemy się do restauracji Baraqa, polecanej przez przewodnik Lonely Planet i od pierwszego kęsa bez reszty zakochujemy się w daniach tu serwowanych. Kuchnia rzecz jasna typowo gruzińska, swojska atmosfera i miła obsługa. Ale najważniejsze są potrawy! Są wybitne, a większość z nich odkrywam po raz pierwszy. I jeszcze mały bonus w postaci ich cen! Robimy sobie istną ucztę tego wieczora, która staje się rekompensatą przemokniętych od deszczu ubrań i mglistego wspomnienia miasta Kutaisi. Więcej o restauracji przeczytasz tutaj.

Kutaisi. Gruzja. Gdzie zjesc?
Restauracja Barqa – 7 Tamar Mepe St, Kutaisi, Gruzja

Dzień 3 – Targ spożywczy w Kutaisi, Wieczorny spacer po stolicy Gruzji.

Kolejny dzień rozpoczynamy na najsłynniejszym targu spożywczym w okolicy. Jest on delikatnie ukryty w podziemiach domu handlowego Kasyno w Kutaisi. Na pewno rozpoznasz budynek, ponieważ wyróżnia go wyjątkowa architektura.

Miejscówkę polecam każdemu, kto kocha jedzenie i ten specyficzny, kupiecki klimacik. Wąskie alejki targowiska prowadzą z jednej hali do kolejnej wypełnione po brzegi kolorowymi produktami. Gwar, śmiech, stragany uginające się pod ciężarem owoców, warzyw, nasion, przypraw. Jest w tym całym chaosie jednak pewien ład. Produkty pogrupowane są tematycznie, w pierwszej hali królują warzywa oraz owoce, natomiast w drugiej ogromne, zdobione sery. Przede wszystkim skupiam się na serach, gdyż kocham je wszystkie miłością ogromną.

Hala z serami to ewidentnie rewir kobiet, to one tu handlują i bez dwóch zdań są w tym genialne. Z pozoru proste, skromne baby w chustkach na głowach, w rzeczywistości sprzedawcy na medal. Z pustą siatą nie ma szans wymsknąć się z targu. Pani tak długo będzie podsuwać Ci do spróbowania kolejny rodzaj serka, aż w końcu zrozumiesz, że musisz go mieć na własność. Taki gruziński, jakże efektywny marketing.

Znajdują się tu również stoiska z kiszonkami, z ogromnymi górami mąki oraz lodówki z wędlinami i mięskami. A co najważniejsze, że wszystko to produkty domowej roboty! Bez sztucznych dodatków, opakowań, etykiet – zupełnie jak kiedyś u nas w Polsce. Choć nie pamiętam, aby w naszym kraju sprzedawano bimber lub domowe wino na ulicy. Ale może tylko ja nie pamiętam?

Kutaisi targ warzywny.

Kutaisi targ warzywny.

Targ w Kutaisi. Gruzja

Targ w Kutaisi. Gruzja

Targ w Kutaisi. Gruzja

Targ w Kutaisi. Gruzja
Hala z serami. Love it!

Targ w Kutaisi. Gruzja

Targ w Kutaisi. Gruzja

Targ w Kutaisi. Gruzja

Teraz mogę z głodnym pogadać…

Oczywistym błędem jest ów spacerek wśród jedzenia przed śniadaniem. Wychodzę z targu z siatami sera, a w dodatku widok wszędobylskich produktów spożywczych spotęgował głód. Co tu dużo pisać, w konsekwencji szybkim krokiem ruszamy na śniadanie w Baraqa, które staje się istna kalką dnia poprzedniego. Na stół wjeżdżają potrawy, które już zdążyły rozkochać nasze podniebienia plus kilka nowych w ramach rekonesansu. Restauracje opuszczamy objedzeni do syta z kolejnymi siatami nie spożytego pokarmu.

Pociąg nie zaczeka…

Siaty w dłoń i w drogę. Kolejnym punktem dnia jest podróż z Kutaisi do Tbilisi. Za środek transportu wybieramy pociąg. Bilety zakupiliśmy dnia poprzedniego na dworcu w Kutaisi. Ku naszemu zdziwieniu podjeżdża lokomotywa z zaledwie jednym wagonikiem. Zabawnie się zapowiada, jakbyśmy mieli pojeździć 15 min wokół Kutaisi, a nie w 5 godzin zrobić około 230 km (!). O dziwo wszyscy podróżujący znajdują swoje miejsce siedzące i nikt nie koczuje na korytarzu. Ktoś wie coś, czego my jeszcze nie wiemy.

Pociąg Kutaisi. Gruzja.

Razem z nami w przedziale rozsiada się para z Niemiec oraz Rosji. Reasumując Polak, Rusek i Niemiec w drodze do Tbilisi – z pozoru zabawne, a jednak nie do końca. W dowcipach o ludziach z tych krajów finalnie wychodzi na to, że któryś z nich jest jednak bardziej bystry (przeważnie Polak – wiadomo), w rzeczywistości niczym się od siebie nie różnimy. Gdybyśmy doczytali gdzieś w czeluściach Internetu, że wystarczy podjechać do miasta obok – Rioni (np. uberem za kilka złotych monet) to zaoszczędzilibyśmy półgodzinny postój w tym właśnie mieście, który przeznaczają na – wait for it – dopinanie kolejnych wagonów. Pociesza mnie jedynie fakt, że Rusek z Niemcem również nie doczytali.

Nie ma tego złego, towarzystwo okazuję się być przednie, podejmujemy dziesiątki tematów, szczególnie tych o podróżach. Za oknem rozpościerają się ujmujące widoki, pociąg sunie zawrotną prędkością 40km/h, a pożywienie z targu i restauracji dodatkowo umila czas. Ten kto mnie już zna, wie jak bardzo lubię te kolejowe eskapady. Podróż pociągiem to dla mnie przygoda sama w sobie.

Pociag z Kutaisi do Tbilisi - Gruzja.
Jak widać chorągiewki już przejęłam więc pociąg jest praktycznie w moich rękach 🙂
Pociag Kutaisi Tibilisi. Gruzja.
Wnętrze pociągu.
Pociag Kutaisi Tibilisi. Gruzja.
Widoki z pociągu.

Pociag Kutaisi Tibilisi. Gruzja.

Wieczorny spacer po Tbilisi wśród tysiąca neonów…

Po dotarciu do Tbilisi i zadomowieniu się w gesthousie (czytaj rzuceniu plecaków na lóżko), ruszamy nieśpiesznym krokiem eksplorować nocne życie starej części miasta Tbilisi.

Tbilisi. Gruzja.

Polecam zobaczyć tą część stolicy pod osłoną nocy. Pięknie oświetlone  tysiącem lamp, latarni i neonów robi niesamowite wrażenie. Mnóstwo restauracji, knajpek, do późna otwartych sklepów z pamiątkami. Spacer po Moście Pokoju to zupełnie inne doświadczenie niż za dnia.

Most Pokoju w Tbilisi nocą.

Polecam również wybrać się na degustację czaczy w sklepie monopolowym (sprzedawca chwalił się, że dnia poprzedniego wypił tak z klientami kilka butelek). Taki pracownik to istny skarb!

Napoje alkoholowe Gruzji.

Także i tutaj już pierwszy wybór restauracji nas nie zawiódł. Kozak pod  względem potraw, obsługi, wina oraz atmosfery. Jeszcze tego nie było, aby między pierwszym, a drugim daniem me nożki pląsały na parkiecie z właścicielem restauracji. ( o tym zjawisku przeczytasz w tym artykule).

Dzień 4 – Tbilisi – zwiedzanie stolicy i relaks w baniach.

Ten dzień został zarezerwowany dla Tbilisi od samego świtu po zmierzch.

Stolica Gruzji jest jednym z tym miast, w których każdy bez wyjątku znajdzie coś dla siebie. Wciśnięte w dolinę, między wzgórzami oferuje nieokiełznaną mieszankę nowoczesnej architektury z barwnym, hipsterskim klimatem.

Pierwsze kroki kierujemy do jednej z atrakcji Tbilisi – krzywej wieży zegarowej. Sama wieża nie ujmuje mnie tak bardzo jak spacer do niej. Ze względu na to, że miasto usytuowane jest między wzgórzami budynki ułożone są kaskadowo. Kolorowa, drewniana architektura, ciasne zaułki, strome schody prowadzące na tarasy widokowe. Jednak moją uwagę szczególnie przyciągają podwórka. Zardzewiałe bramy z resztkami farby kuszą przechodniów, aby choć na chwilę się zatrzymać i dać przenieść do kaukaskiej rzeczywistości. Na obraz podwórka składają się miejscami popękane mury budynków, barwne balkony, leciwe tarasy, zewnętrzne drewniane schody, które wydają się wisieć na słowo honoru, a nad głowami rozpościera się pajęczyna sznurów na pranie. Pod tarasem stary tapczan, jakaś nadgryziona zębem czasu półka i wiele innych zapomnianych przez właścicieli rzeczy.

Niby nic do siebie nie pasuję, a jednak w całości tworzy jakiś taki magnetyzujący obraz.

Tbilisi. Krzywa wieża.
Krzywa wieża w Tbilisi.

Podwórka Tbilisi.

Podwórka Tbilisi.

Podwórka Tbilisi.

Podwórka Tbilisi.

Przejście do Narni…

Most Pokoju, kolokwialnie nazywany przez Gruzinów  podpaską always (z racji swojego kształtu) jest „narnijskim” przejściem do alternatywnej rzeczywistości starego miasta. Budowle z cegły oraz drewna, które są piękną wizytówką starówki ustępują miejsca szklanym oraz stalowym, nowoczesnym obiektom.

Most Pokoju w Gruzji.

Most Pokoju w Gruzji.

Ostatni krok na moście jest pierwszym w Rike Park – precyzyjnie zagospodarowana zielona przestrzeń wypełniona mnóstwem kwiatów i zadbanymi trawnikami.

Tbilisi Gruzja

Tbilisi Gruzja

Z tego miejsca rusza kolejka linowa na Wzgórze Soloaki, z którego rozpościera się niesamowity widok na całe miasto. Na szczycie dumnie prezentuje się ogromny posag o kształtach kobiety. To Matka Gruzja, która wygląda jakby stała na warcie miasta.  W jednej dłoni trzyma miecz dla wrogów natomiast w drugiej puchar wina dla przyjaciół.

Tbilisi Gruzja.

Tbilisi Guzja.

Matka Gruzja.
Matka Gruzja.
Matka Gruzja
Matka Gruzja.

Widok ze wzgórza jest naprawdę imponujący. Na pierwszy plan wchodzi stara część Tbilisi, która z tej perspektywy wypełniona jest czerwoną dachówką budynków przeplatana zielonymi, sterczącymi kopułami kościołów.  Na drugim planie wyrastają budowle, kompletnie nie pasujące do całości – wieża telewizyjna, bryła Public Service Hall czy Most Pokoju.  Przez środek miasta przepływa rzeka Kura.

Natomiast po drugiej stronie wzgórza znajduje się ogród botaniczny. Latem musi być kapitalną atrakcja i odpoczynkiem dla wielu ludzi.

Łaźnie siarkowe – hit czy kit?

Na koniec dnia robimy obowiązkowy punkt w Tbilisi jakim jest kąpieli w jednej z gruzińskich łaźni. Najstarsza dzielnica stolicy – Abanotubani, to zagłębie siarkowych źródeł. Łaźnia Royal bath, Łaźnia nr 5 czy Orebeliani znajdują się w samym centrum Tbilisi. Nie trudno jest zlokalizować miejscówkę, gdyż w powietrzu unosi się charakterystyczny, siarkowy smrodek.

Łaźnie w Tbilisi. Gruzja.
Łaźnie z zewnątrz.

Łaźnie w Tbilisi. Gruzja.

Łaźnie w Tbilisi. Gruzja.

Dla lokalesów to miejsce relaksu, spotkań a przede wszystkim kąpieli. Można wybrać łaźnię prywatną lub publiczną. Siarkowa woda rozgrzana do 35 – 40 stopni działa bardzo odprężająco.

Wybieramy prywatną łaźnię Royal bath plus dodatkowy masaż pianą dla każdego. Czy dobry był to wybór? Nie wiem, ponieważ nie odwiedziłam innych miejsc. Moje doświadczenia niestety nie do końca były tym czego szukałam.

Obsługa wyłącznie w języku rosyjskim, a estetyka miejsca z lat ‘90 klęczy i wręcz błaga o litość. Punktem kulminacyjnym odwiedzin łaźni jest sytuacja, w której zwracam uwagę kierowniczce obiektu (kobieta pełni wiele funkcji w tym obiekcie – kierownika, szatniarki oraz kasjera), iż zapomnieli wymasować mojego chłopaka. W odpowiedzi usłyszałam nie uprzejme “dawaj, dawaj wychodźcie, czas się skończył, daaaaawaaaaaj” Z tym rosyjskim akcentem rozciągającym „a” do granic możliwości.

Łaźnie w Tbilisi. Gruzja.
Znajdź niepasujący element wystroju. 🙂

Łaźnie w Tbilisi. Gruzja.

Łaźnie w Tbilisi. Gruzja.

Podsumowując moja wizyta w siarkowych łaźniach w Tbilisi była doświadczeniem istotnie ciekawym, aczkolwiek nie jakoś szalenie porywającym. I nie do końca chodzi o standard jaki reprezentowała łaźnia, lecz poziom obsługi.

Z rzeczy niezbędnych na siarkowy seans radzę zabrać strój kąpielowy, klapki, ręcznik oraz mydło czy szampon. Warto również pamiętać, aby taką wizytę wcześniej sobie zarezerwować, ponieważ najzwyczajniej może nie być wolnych miejsc.

Los jak się później okazało szykował dla nas coś o niebo lepszego w dniu wyjazdu.

Dzień 5 – Ważne atrakcje w okolicach Tbilisi: Mccheta, Borjomi, Gori, Uplisciche.

To miał być dzień podboju Kazbegi, jednak pogoda usilnie nie daje za wygraną. Wg najświeższych informacji pogodowych od właściciela restauracji na Kazbegi (zaczepiony na Instagramie) – śnieg tego dnia naparza ze wszystkich stron,  że świata nie widać.

Kazbegi w Gruzji.
To jedyne zdjęcie jakie posiadam z Kazbegi 😛

Należy w takiej sytuacji wybrać plan B, który zawsze warto mieć.

Przyjaciel naszej gospodyni z hostelu prowadzi firmę transportową. Oferuje nam swój samochód i siebie jako kierowcę na cały dzień. Przy grupie 4 osób bardzo opłaca się taki rodzaj transportu. Nie dosyć że sympatyczny z niego ziomeczek, zabawny to jeszcze komunikuje się w języku angielskim. Decydujemy się jednogłośnie i objeżdżamy z nim kilka wybranych miejscówek.

Gruzja.
Po drdze mijamy niekończące się sznury owieczek, baranów itd.

Klasztor Dżwari – by zobaczyć najświętsze miejsce w Gruzji.

Pierwszy na trasie jest prawosławny monastyr z VIw, Klasztor Dżwari (Monastyr Krzyża) najświętsze ze świętych miejsc w Gruzji. Położony na wzgórzu, u podnóża dwóch najważniejszych rzek Gruzji – Aragwi oraz Mktwarii – to wzór, którym inspirowało się wiele świątyń na Kaukazie. Ze wzgórza rozpościera się widok na pierwszą stolicę Gruzji, religijne centrum kraju – Mcchetę.

Klasztor Dżwari Krzyza w Tbilisi.

Klasztor Dżwari Krzyza w Tbilisi.

Klasztor Dżwari Krzyza w Tbilisi.

Borjomi – by napić się słynnej, bogatej w minerały wody.

Kolejnym punktem, a zarazem najdalszym na naszej trasie, jest źródło słynnej wody mineralnej Borjomi. Przypadkowo odkryta w XIX wieku przez rosyjskich żołnierzy, dzisiaj  eksportowana jest do ponad 30 krajów świata. Woda pochodzenia wulkanicznego ma w swoim składzie aż 60 najcenniejszych minerałów z głębi ziemi. Posiada niesłychane właściwości lecznicze. Warto się tu pojawić i skosztować wody Borjomi prosto z ogólnodostępnego źródełka. Pomyślałam, zabiorę trochę na wynos do butelki – skoro taka wyśmienita. Pierwszy łyk wyjaśnił mi, że nie ma takiej potrzeby. Płynąca prosto z ziemi nieprzefiltrowana mineralka to ciepła, pośmierdującąca jajcami woda pozostawiająca metaliczny posmak w ustach. Na samo wspomnienie degustacji, mam tylko nadzieję, że ten łyk będzie mnie trzymał przy zdrowiu do reszty mych dni.

Borjomi.

Borjomi Park w Gruzji.

Będąc tutaj warto wybrać się alpejską kolejką na szczyt wzgórza dla pięknych widoków na okolice oraz spaceru po Bordżomsko-Charagaulski Parku Narodowym.

Borjomi kolejka.

Nieczynna karuzela w Borjomi.

Borjomi Park.
Okoliczny pies doprowadził nas do domu Pustelnika.

Borjomi dom pustelnika.

Gori – by zobaczyć dom Stalina.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Gori. Główną atrakcją w tym mieście jest muzeum Stalina. Nie będę się wiele rozprawiać w tym temacie gdyż dla mnie jest to bardziej ciekawostka obserwowana z zewnątrz, aniżeli miejsce godne zwiedzania w dodatku za opłatą. W mieście Gori narodził się w 1878 roku Józef Dżugaszwili – znany wszystkim jako Józef Stalin. Znajduję się tutaj replika dawnego domu Stalina, w którym dorastał. Wagon kolejowy, który pełnił rolę tymczasowego domu oraz biura podczas dalekich podróży na zagraniczne konferencje. Solidnie opancerzony, uzbrojony w szyby kuloodporne był świetną alternatywą dla słabego punkty Stalina – lęku przed lotem samolotami. Wnętrze muzeum wypełnione jest jego prywatnymi rzeczami.

Muzeum Stalina w Grzuji.

Dom Stalina w Gori.
Dom Stalina w Gori.

Uplisciche – by zwiedzić starożytne miasto na skałach.

Na koniec objazdówki, kiedy to nieśmiało słonko wygląda zza chmurki pojawia się wygraniec dnia –  skalne miasto Uplisciche. Położona zaledwie 15 kilometrów od Gori starożytna osada to obowiązkowy punkt podróży w Gruzji. To miejsce, które wręcz prosi o to, by ruszyć swą wyobraźnię i przenieść ją w czasie do najstarszej osady miejskiej w Gruzji. Mnóstwo komnat wykutych w stromym zboczu wzgórza, które mimo wielu wrogich najazdów i trzęsień ziemi zachowały się w całkiem dobrej kondycji. Wisienką na torcie jest przepiękny widok na okolicę.  Nie ma tu wytyczonych tras zwiedzania, zatem można skakać niczym kózka od skałki do skałki i eksplorować jaskinie. Alarmuje jednak o rozwagę zarówno z uwagi na bezpieczeństwo własne jak i szacunek dla starożytnych form mieszkalnych.

Skalne miasto Uplisciche.

Skalne miasto Uplisciche.

Skalne miasto Uplisciche.

Skalne miasto Uplisciche.

Skalne miasto Uplisciche.

Skalne miasto Uplisciche.

Dzień 6 – Tbilisi – wielkanoc w Gruzji – kawa i ciacho w dawnej sowieckiej fabryce oraz historyczny pchli targ w Gruzji.

Nie trudno jest zrobić sobie cudowne święta w Gruzji. Mamy doborowe towarzystwo, przepyszny, chrupki, gruziński chlebek z piekarni za rogiem, świeże warzywa z pobliskiego kiosku i pyszne sery! Jest wybitnie smacznie. Swoją drogą wpadłam po uszy w słodki romans z gruzińskimi pomidorkami. Są wybitne i nie powinnam być potępiona o stwierdzenie, że mogłyby konkurować z naszym malinowym.

Kawa w starej sowieckiej szwalni.

Po śniadaniu wielkanocnym wybieramy się do słynnej Fabrika zlokalizowanej w starej części Tbilisi. Jeśli nie zdecydujesz się na nocleg w tym miejscu, to koniecznie trzeba tu wpaść choćby na kawkę i deser.

Budynek został przekształcony ze starej sowieckiej szwalni “Nino” w początkowym założeniu na wspólną przestrzeń artystyczna. Wzbogacony o kawiarnie, bary, studia artystyczne, restauracje i co najważniejsze ogromny hostel, stała się kulturalnym i kreatywnym centrum dla podróżników i artystów.

Niegdyś Fabrika Nino była największą fabryką szycia w Tbilisi, dzisiaj  to największy hostel w okolicy, który organizuje różne ciekawe imprezy, festiwale graffiti, wydarzenia kulturalne i występy. Petarda! Myślę, że następnym razem na pewno będę właśnie tam nocować.

Tutaj link do strony hostelu.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.
Kolorowa fabryka z zewnątrz.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.
Recepcja hostelu.

 

Fabrika - stara szwalnia z Tbilisi.
W podwórku znajdują się restauracje, sklepy i knajpki.

Cuda na pchlim targu.

Kolejnym wartym polecenia punktem w Tbilisi, jest pchli targ. Nie byłabym sobą, gdybym tego miejsca nie odwiedziła. Nie wiem skąd ten pociąg do staroci, bo w sumie to niewiele tam kupuję. Być może jest dla mnie to pewien odpowiednik muzeów, gdyż każda rzecz tutaj toczy swą własna historie od wielu pokoleń. Targ w Tbilisi funkcjonuje od 80/90 lat XX wieku, kiedy to gruzińska ludność srogo doświadczyła skutków pierestrojki. Problemy z gazem, prądem i brakiem miejsc zarobkowych zapoczątkowała powstanie i prężny rozwój wymiany dóbr na targowisku. Znaleźć tu można wiele antyków, kryształowe żyrandole ale również mocno odjechaną sztukę.

Pchli targ w Tbilisi.

Pchli targ w Tbilisi.Targ funkcjonuje każdego dnia w pobliżu Parku 9 marca i uważam, że jest miejscem wartym odwiedzenia.

Targ w Tbilisi.

Targ w Tbilisi.

Targ w Tbilisi.

Targ w Tbilisi.

Na koniec dnia spróbowałam przepysznego królewskiego chachapuri, które przygotowała ciotka wszystkich głodnych dzieci na ziemi! Kolejna przepyszna, klimatyczna restauracja która „wpadła na mnie”. Więcej o miejscu przeczytasz tutaj.

Dzień 7 – Powrót do Kutaisi – chill day

Ten dzień upływa pod hasłem – powrót i odpoczynek. Około godziny 10 ruszamy w powrotną drogę z Tbilisi do Kutaisi. Ten sam pociąg, ta sama beztroska atmosfera, a restauracja Baraqa w Kutaisi staje się już rytuałem. Jak tylko słyszę Kutaisi to wręcz czuje te wszystkie znajome zapachy i smaki ze znanej mi na wylot knajpki. Nie było nawet mowy o tym, żeby spróbować czegoś nowego. Nie ryzykowaliśmy – nie było czasu. Jest sprawdzona i pyszna a tego właśnie mi trzeba po kilku godzinach podróży.

Dzień 8 – Kutaisi: degustacja gruzińskich potraw i najlepszego wina w Gruzji plus perełka na sam koniec wyjazdu!

Ostatni dzień w Gruzji wciąż nie jest dla nas łaskawy pod względem pogody. Przekładamy spektakularne wąwozy na next trip i decydujemy się na wypad za miasto w celu poznania, a w szczególności zasmakowania dobroci powstałych prosto z gruzińskiego gospodarstwa.

Wina, wina dajcie…

Wieś Obcha znajduje się niecałe 40 min jazdy samochodem od Kutaisi.  Nie jest to pierwsze przypadkowe gospodarstwo, a rozsławiona na całą Gruzje winnica Baia`s Winer. Nazwa pochodzi od imienia jej właścicielki. Młoda kobieta, Baia Abuladze z pomocą siostry Gvanca Abuladze oraz rodziny postanowiła ożywić winiarskie tradycje regionu Imereti, które bardzo mocno ucierpiały za czasów PRL.

Ponad 50 procent siły roboczej sektora rolnego w Gruzji stanowią kobiety, natomiast tych które komercyjnie zajmują się winiarstwem jest zaledwie garstka. Te liczby świadczą o tym jak zaradną i pracowitą kobietą jest Baia. Swoją przygodę z uprawą winorośli i produkcji wina rozpoczęła będąc jeszcze małą dziewczynką. Pierwszym nauczycielem był jej dziadek, który nauczył ją winifikacji w zgodzie z biodynamicznymi zasadami faz księżyca. Pomysł na wystartowanie z własnym winiarskim biznesem urodził się w głowie Baia podczas studiów Enologii na Uniwersytecie w Tbilisi. W 2015 roku zdecydowała ruszyć z profesjonalnym projektem winiarni w swoich rodzinnych stronach. Mając wówczas zaledwie 22 lata z pomocą dotacji dla producentów wina, triumfalnie zabutelkowała swoje pierwsze 5 tysięcy butelek. Wina zyskały niesamowite uznanie, natomiast sama autorka została dostrzeżona przez media i finalnie wyróżniona w europejskiej edycji rankingu Forbesa „30 przed 30”.

Całą historię Baia dokumentują artykuły wiszące na ścianach, które z ogromną dumą prezentuje nam jej matka. To ona oprowadza nas po gospodarstwie, gdyż Baia na tą chwile znajduje się w Tbilisi. Z uwagi na fakt, że poczciwa kobieta nie komunikuje się w języku angielskim, łączy się z córka za pomocą telefonu i tym samym Baia staje się naszym wirtualnym przewodnikiem.

Baia`s Winer w Kutaisi.
Pamiątkowe z mamą Baia.

Na zwiedzanie gospodarstwa składa się podziwianie pól winorośli, dokładny opis procesu dojrzewania wina, degustacja kilku gatunków win Baia, a na koniec supra przy zastawionym po brzegi w tradycyjne gruzińskie potrawy stole. Świeżo wypieczone chaczapuri, zalotnie bulgoczące w glinianym garnuszku lobio, pomidor, ogórek, bakłażan taplające się w sosie orzechowym i do tego najlepsze wino w regionie, a może w Gruzji?….eksplozja smaków! Żeby tego było mało to kierowca, który nas tu przywiózł i został przez nas zaproszony do stołu wygłaszał wyniosłe toasty! Za przyjaźń, za nasze kraje, za naszych królów Dawida Budowniczego i Kazimierza Wielkiego, za naszych rodziców, za piękne kobiety…! Rozczulają mnie takie sytuacje 😊

Polecam to miejsce każdemu, kto znajdzie się w okolicach Kutaisi. Podaje dokładny adres Baia’s Wine, Meore Obcha 1000, Bagdati, oraz stronę na FB.

Baia`s Winer w Kutaisi.
Tutaj prezentowany jest cały proces dojrzewania wina.
Baia`s Winer w Kutaisi.
Tutaj sobie leżakuje winko.
Baia`s Winer w Kutaisi.
Tutaj następuje degustacja.
Baia`s Winer w Kutaisi.
No cóż. Nikt nie jest idealny 🙂

Marian tu jest jakby luksusowo!

Gdzieś pośrodku niczego między gospodarstwem rodziny Abuladze a Kutaisi, wedle wskazówek mojej przyjaciółki, miała znajdować się zupełnie odjechana miejscówka. Taki wygraniec gruzińskiej przygody. „Wystarczy zapytać lokalnych, a zapewne będą wiedzieć co masz na myśli i jak bezproblemowo tam dotrzeć” – dodała.

Gejzery w szczerym polu… naturalne źródła wody siarkowej na wyłączność!! Opis miejsca zachował w mojej pamięci wyidealizowany obraz dziewiczej łąki, na której pasą się dziki konie, pośrodku bulgoczą oczka wodne z gorącą, siarkową wodą, a dookoła zupełne nic. I teraz uwaga, znalazłam to miejsce i rzeczywiście dokładnie tak tam jest! Co prawda jedno z trzech oczek przejęła grupka lokalesów, to jednak nadprogramowy zachód słońca wynagrodził ich obecność. Tą scenerię zapamiętam najbardziej z całego wyjazdu…siąpiący z nieba deszczyk, dzikie konie pasące się na tle zachodzącego słońca i ogrzewająca woda ze środka ziemi.

Gorące źródła w Gruzji.

Gorące źródła w Gruzji.

Gorące źródła w Gruzji.

Gorące źródła w Gruzji.

Strój kąpielowy prałam jakieś 10 razy nim pozbyłam się zapachu jaja. Więc radzę zastanowić się nad ubraniem najnowszego stroju kąpielowego do magicznych zdjęć.

Takie atrakcje kocham najbardziej i wspominam z ogromnym sentymentem.

Kolejnym stopem był już tylko odbiór naszych plecaków z Kutaisi, a następnie lotnisko i powrotny lot do Katowic około godziny 22. Dzień wylotowy okazał się być istną petardą!

Podsumowanie.

Niestety pogoda pokrzyżowała kilka założonych planów, jak choćby Kazbegi, czy też wąwozy Okatse i Martvili w Kutaisi. Jedno jest pewne – wrócę do Gruzji na pewno aby nadrobić zaległości i dodatkowo spełnić jedno z marzeń, o którym na pewno się dowiesz jak będziesz mnie śledzić.

See you my friend – bede jak wróce…

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *